☐ Janusz Jutrzenka Trzebiatowski
Janusz Jutrzenka Trzebiatowski urodził się 9 lipca 1936 roku w Chojnicach. Pochodzi z zasłużonego dla Polski pomorskiego rodu szlacheckiego. Jest synem Józefa Trzebiatowskiego, długoletniego naczelnego sekretarza miejskiego Chojnic i współtwórcy polskiej administracji w roku 1922. Absolwent Liceum Ogólnokształcącego w Chojnicach i Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Malarz, rzeźbiarz, scenograf, medalier i plakacista. Dotychczasowy dorobek artystyczny to 212 wystaw indywidualnych, udział w 510 wystawach międzynarodowych i polskich. Dzieła artysty znajdują się w 109 muzeach na całym świecie. Opublikował czternaście zbiorów poetyckich. Współtwórca Galerii Sztuki Polskiej 84′ w Chojnicach i Muzeum w Baszcie, którym to instytucjom przekazał kilkaset dzieł własnych i czołowych polskich artystów.
Czuje się pan bardziej związany z Krakowem czy z Chojnicami?
Gazety krakowskie pisały o mnie „Jedyny Kaszuba w Krakowie” ponieważ ja tą swoją „kaszubskość” i chojnickie pochodzenie bez przerwy podkreślam. Tu są moje korzenie i przynależność, zawsze twierdzę, że „jestem Kaszubą i kropka”.
Talent artystyczny to rzecz bardziej wrodzona czy wyuczona?
Tu na dole w baszcie są obrazy, które namalowałem w 10 klasie, grałem na skrzypcach i realnie miałem być muzykiem … te obrazki dokumentują mój rozwój. Myślę, że musi być talent, musi być z łaski Boga coś dane, ale później to jest nieustająca praca, nie ma świąt, nie ma niedziel, nie ma urlopów, człowiek wstaje i robi zapisek poetycki czy szkic do obrazów. Cały nasz dom to dom sztuki. Córka została pianistką, natomiast żona jest poetką i ma też kilka poważnych pozycji prozatorskich. Generalnie ma w swoim dorobku 17 książek. Jest też redaktorem naczelnym dwóch pism o sztuce: „Hybryda” i „Literat Krakowski” oraz prezesem Krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich.
Uprawia Pan wiele rodzajów działalności artystycznej. Jakby Pan uszeregował te pasje?
Nie ma u mnie takiej gradacji. Jeśli pracuję dużo to właśnie na wielu poletkach. Zmęczony pracą malarską przechodzę do rzeźby. Przechodzę płynnie z problemu do problemu. U prawie każdego artysty można wyodrębnić „okresy twórcze”. Czy Pan także dzieli swoją twórczość na takie okresy? Nie. Ponieważ ja uważam, że wszystko co najważniejsze jest dopiero przede mną. Gdybym tego celu nie widział to bym nie pracował po 15 godzin na dobę. Ja wciąż jestem tak naładowany ilością pomysłów, wizji pewnych, że realizuję ok. 20% z nich, a 80 % przepada z racji braku czasu na ich realizację. Stąd ten nieustający pośpiech. Czas zaczyna się ograniczać.
Lata 60-te i 70-te w Krakowie to czasy Karola Wojtyły. Spotykał Pan przyszłego Papieża?
Jedenaście lat byłem specjalistą architektury wnętrz. Mam nawet stosowny tytuł magistra architekta wnętrz równolegle z malarstwem i rzeźbą. Jestem autorem jednego z kościołów na Podhalu, jeszcze budowanego pod miłościwym jego nadzorem. Wielokrotnie ściskałem jego dłoń nie wiedząc wtedy, że zostanie świętym. Myślę więc, że coś na mnie musi spłynąć. Ja przez 6 lat współpracowałem bardzo blisko z Karolem Wojtyłą w zakresie sztuki i architektury podczas budowy kościoła w Sieprawiu gdzie powstała pierwsza abstrakcyjna ściana ołtarzowa mojego projektu. Projekt tej ściany leżał przez 1,5 miesiąca na biurku przyszłego Papieża i on codziennie z nim przebywał zanim podjął męską decyzję o jego realizacji. Dzisiaj ten sam projekt, w ceramice barwionej, wisi na ścianie baszty w Chojnicach.
Potem została mi zlecona praca przebudowy wnętrz zachodniego skrzydła Pałacu Biskupiego, czyli jego pomieszczeń osobistych. Robiłem tam też dokumentację inwentaryzującą i dlatego byłem „gościem” wszystkich zakamarków prywatnych Karola Wjtyły. W pałacu „meblościanki Kowalskich” sąsiadowały z meblami o kolosalnej wartości artystycznej i historycznej, np. biurkiem na którym było wyrzeźbione „Pisownik Stanisława Augusta”. Dlatego decyzja Wojtyły by uporządkować to skrzydło Pałacu Biskupiego była słuszna.
Ogarnia Pan swoją twórczość statystycznie? Wie Pan ile namalował obrazów, stworzył rzeźb, medali, rysunków?
Nie, nie. Są tacy twórcy jak np. Duda Gracz, który każdy swój obraz w miniaturze rysował w pamiętniku i potem posługiwał się nadanymi im numerami. Ja w genach nie mam tego zwyczaju i dobrze bo nie chcę na to tracić czasu. Moja idea zawsze polegała na pewnej złośliwości, także w stosunku do siebie, jeśli to jest dzieło cenne – to sobie wszyscy inni resztę ustalą. Jeśli dzieło jest nic nie warte to niech znika, ginie i przepada w śmietnikach. Spisuję jedynie dość dokładnie wystawy oraz muzea w których pojawiają się moje prace. Ostatnio Muzeum w Koszalinie kupiło po kimś kolekcję dzieł gdzie były też moje prace. To cieszy. W Częstochowie jest muzeum monet i medali związanych z Janem Pawłem II i okazało się, że mają trzy moje prace, a dodatkowo chcą pozyskać tą, która jest tutaj w Baszcie. Ta praca została wykonana w jednym egzemplarzu na „pożegnanie” Jana Pawła II i teraz postanowiłem wykonać wtórny egzemplarz . (zdj. poniżej)
To przyklad, że nie zawsze następuje pozyskanie dzieła wprost od twórcy. Stąd ilość k lekcji, w których są moje prace może być znacznie większa.
W latach 80-tych przekazał Pan do chojnickiego muzeum bardzo dużą kolekcję dzieł, które są teraz własnością miasta Chojnice. Jak do tego doszło?
Zamysł tamtej kolekcji powstał w 1980 roku w Beskidach kiedy odwiedził mnie ówczesny Naczelnik miasta Pan Szczukowski. Ja mówię do niego „zróbmy to Muzeum Sztuki Współczesnej – dzieci chojnickie muszą zobaczyć jak wygląda Hasior, Kantor, Szajna i ci inni twórcy. Jak wygląda sztuka”. Dlatego zwróciłem się do 100 moich przyjaciół, w większości najwybitniejszych ludzi sztuki w Polsce, z prośbą o przekazanie jednego dzieła. Większość z nich: profesora Szajnę, Hasiora, Gepertową czy Berdyszaka odwiedziłem osobiście. Otwieraliśmy to w maju 1984 roku, stąd „Kolekcja Stuki Polskiej’84” i faktycznie zbiegiem okoliczności w dniu otwarcia mieliśmy 84 dzieła sztuki. Potem uzupełniliśmy tą kolekcję do 100 dzieł, między innymi o pracę Taranczewskiego, Aleksiuna, czy Werszel. Ta kolekcja to absolutna perełka.
Ma Pan swój ulubiony obraz? Który obraz jest najbliższy Pana sercu?
Ten, który dopiero powstanie. Zawsze najbardziej podnieca ten, który się tworzy. Nie mam ukochanych, to tak jakby matkę zapytać, które dziecko jest najbardziej wartościowe.
A jak Pan „ładuje akumulatory”? Jak Pan wypoczywa?
Jeszcze nie wypoczywam. Jeszcze nie zwolniłem tempa. Generalnie pracuję na okrągło, na pełny zegar. Dwadzieścia pięć lat temu byłem na dwutygodniowym urlopie z żoną. Planuję unormować swój tryb życia ale co roku odwleka się to w czasie. Nawet z Krakowa do Chojnic jeżdżę nocnym autobusem by nie tracić dnia.
Problemem chojnickich artystów jest brak sklepu plastycznego. Jak Pan zaopatruje się w materiały do pracy artystycznej?
W Krakowie sklepów jest „po dziurki w nosie”, trzeba mieć tylko dużo pieniędzy. Materiały profesjonalne są gigantycznie drogie. Coś o tym wiem bo pracuję wyłącznie na „górnych półkach”. Taki sklep, całkiem przyzwoicie zaopatrzony, jest natomiast w Człuchowie. Brak sklepu w Chojnicach jest moim zdaniem skandalem. Ale w Krakowie też miałem problemy z zakupem np. pasteli Sanneliera. Szukałem wszędzie, nikt nie sprowadzał. Jako profesjonalista, uważam, że mogę chodzić bez portek … ale materiał muszę mieć. I proszę Pana sprowadzono je wyłącznie dla mnie. (Pastele francuskiej manufaktury Gustava Sennelier, od 1887 roku nierozerwalnie kojarzone są z produkcją najwyższej klasy materiałów dla artystów plastyków. – przyp. red).
W Chojnicach brakuje typowej sali wystawienniczej dla artystów plastyków. Jakie jest pana zdanie na ten temat?
Dolna sala kościoła gimnazjalnego zupełnie odpada bo nie ma światła dziennego. Kiedyś miałem wystawę swoich pasteli w sali posiedzeń Rady Miejskiej, ale krótko bo była niebawem sesja i inne spotkania. Uważam, że to jest gigantyczny błąd, że Chojnice nie mają uczciwego Centrum Kultury. Wzgórze Ewangelickie jest miejscem genialnym i powinien być rozpisany konkurs, nawet międzynarodowy, na architekturę, na bryłę dominującą nad miastem, z tarasami widokowymi, a od frontu kawiarnia z panoramą starego miasta. Przeskalowując, to powinno być jak opera w Sydney, gdzie gmach opery jest symbolem całego miasta. I to jest Chojnicom najbardziej potrzebne, bo Chojnice zawsze będą kulturą stały.
A Pana baszta?
Kiedy z Panem Burmistrzem podjęliśmy to dzieło i on wziął na swoje barki ciężar realizacji to pięć lat już było nieczynne archiwum, a mury jadły grzyby i był tu zakaz wstępu. Zdjęliśmy wewnątrz 100% tynku odsłaniając fragmenty autentycznego gotyku. Myśmy ten obiekt ochronili i przywrócili miastu. Wszystko to, co tu jest, mojej ziemi rodzinnej i ludziom tej ziemi ofiarowałem. Całą moją podstawową część dorobku artystycznego. Są tu też obiekty sztuki dawnej i etnograficzne, przywiezione z moich wypraw poznawczych. Jeden z najstarszych obiektów sztuki buddyjskiej, datowany na połowę XVI w., jest właśnie tu w Chojnicach. W Polsce innych szesnastowiecznych obiektów sztuki buddyjskiej praktycznie nie ma. Jest tu Madonna gotycka z czasów gdy budowano Farę. Jest tu też waza porcelanowa z 1400 r. Łącznie jest tu ponad 500 dzieł sztuki które przekazałem i dziś są one własnością społeczeństwa miasta Chojnice.
I na koniec. Co chciałby Pan powiedzieć Chojniczanom?
Że ich kocham.
— Jacek Klajna
Reklama