☐ Andrzej Ciemiński
Na początek może kilka słów o sobie…
Nazywam się Andrzej Ciemiński. Jestem architektem miejskim w chojnickim ratuszu, zawodowo zajmuję się architekturą,. Poza tym moją największą pasją są sztuki piękne – czyli malarstwo, rysunek, rzeźba… no i garncarstwo.
… garncarstwo też?
Tak, tutaj w domu stoją właśnie moje garnki. Docelowo chciałbym zrobić wystawę. Zawsze moim marzeniem było, żeby po studiach zostać garncarzem. Nie chciałem się zajmować architekturą, tylko właśnie tym. No, ale wróciłem do Chojnic i od razu zostałem architektem, dostałem pierwsze zlecenia, zacząłem pracować u pana Jana Belzerowskiego – architekta – no i tak zaczęła się moja historia z architekturą. Najpierw oczywiście praktyka architektoniczna. I w tym momencie musiałem zostawić moje marzenie o garncarstwie. W tej chwili po 30 latach można powiedzieć, że wróciłem i chciałbym się zająć na poważnie właśnie tego rodzaju sztuką. Oprócz oczywiście architektury.
Gdzie Pan studiował?
Skończyłem Politechnikę Poznańską, na Wydziale Architektury i Urbanistyki.
Kiedy zaczęła się Pana pasja z rysunkiem i malarstwem?
W technikum, a nawet wcześniej, bo już w zeszytach szkolnych zarysowałem zawsze drugą stronę. Było mnóstwo karykatur i portretów. A pierwszy swój obraz olejny namalowałem w trzeciej klasie technikum mechanicznego.
Ktoś w Pana rodzinie jest artystą?
Nie. Co prawda mój wujek od strony mamy trochę rysował, ale nie było specjalnego zacięcia.
Czyli można powiedzieć, że częściowo jest to talent nabyty i częściowo wrodzony…
No tak, można tak powiedzieć. W rodzinie byli raczej muzycy, niż malarze, czy rysownicy…
Więc sztuka właściwie od zawsze przewijała się w rodzinie…
Taaak.
Co jest główną tematyką Pana prac?
W zasadzie tematy się zmieniają. Natomiast bardzo lubię – i lubiłem na studiach – rysować portrety. Mnóstwo tego zrobiłem. Także praktycznie cały rok na architekturze, kiedy byłem na plenerach, rysowałem portrety. Stałem w Łebie nad morzem i rysowałem – w celach zarobkowych. Na studiach robiłem też pastelki różnego rodzaju i wystawiałem je przy poznańskim ratuszu. Wisiały tam i można było je kupić. Potem porozchodziły się praktycznie po całej Europie.
Stworzył Pan jakieś portrety znanych osób?
Niee, generalnie nie maluję ze zdjęć. W ogóle mnie to nie interesuje. Maluję wyłącznie portrety osób mi znajomych, czyli takich, którzy mi po prostu pozują. Portrety na żywo.
Ile czasu zajmuje stworzenie portretu?
W zależności od skomplikowania. Potrafię w 15 minut narysować portret. To nie jest problem. Anawet portret olejny potrafiłem namalować w dwie godziny. Z czasem to się oczywiście zmienia. Kiedyś malowałem też dużo krajobrazów, ale to nie takie „landschafty”, bo mnie to nie interesuje… Malowałem też dużo martwej natury. Fajne zajęcie, można się nauczyć warsztatu. Oczywiście te wszystkie rzeczy, które robiłem, były powiązane ze studiami, bo mieliśmy przecież takie przedmioty, jak rysunek, malarstwo, czy rzeźba… Byliśmy też na dwóch plenerach malarskich, plener projektowania krajobrazu, plener urbanistyczny, plener konserwacji zabytków… także to były takie bardzo fajne, wszechstronne zajęcia. Sporo się wtedy nauczyłem.
Jaką technikę najbardziej Pan preferuje?
Obecnie najbardziej lubię malarstwo olejne. Natomiast od czasu do czasu nie stronię też od pasteli. W zeszłym roku byliśmy z małżonką w takim klasztorze w Bawarii, za Monachium. To był klasztor barokowy, sióstr franciszkanek. I tam rysowaliśmy pastelki, też z tego tytułu, że jeśli jedzie się w daleką podróż, to farby olejne po prostu odpadają, bo brudzą. W takich sytuacjach używa się takich technik, które można potem zagruntować i sprawa załatwiona. Ale też dużo przyjemności nadal sprawia mi ołówek…
Obecnie rysuje Pan jakieś portrety?
Ostatnio była Noc Muzeów w Chojnicach i wtedy właśnie narysowałem dwa, a właściwie trzy portreciki… Taka ciekawostka… – u nas w rodzinie, oprócz tego, że rysuję portrety, to moja małżonka również je maluje. A mamy jeszcze syna, który jest teraz na drugim roku architektury w Poznaniu, ten sam akademik, w którym ja mieszkałem – i świetne portrety rysuje. Ma niesamowite umiejętności. Aoprócz tego, portretami zajmował się też ojciec mojej żony – on też był malarzem.
Czyli rodzinna pasja…
Tak, pewnie, można tak powiedzieć.
Taka pierwsza poważna praca w Pana twórczości…
Już na pierwszym roku studiów malowałem portrety, które mam tutaj u siebie w pracowni. Portret dziadka, portret ojca… To był taki okres, w którym w jeden dzień malowało się dwa duże portrety. No ale to był czas, kiedy ogólnie bardzo dużo rysowałem i malowałem. Potem było różnie. Praca zawodowa spowodowała, że nie zawsze mogłem rysować, czy malować… Był nawet taki moment, że przez trzy lata nic nie robiłem. Tworzę tylko wtedy, kiedy jest wena. Nigdy nie robiłem tego za karę, ale jedynie dla przyjemności.
Ile miał Pan wystaw?
Dużo. Już w czasach studenckich miałem dwie, czy trzy wystawy. Potem, kiedy wróciłem do Chojnic, byłem dwa razy na plenerze malarskim, dwa razy też z małżonką w Małej Komorzy, byliśmy w Wąsoszach koło Konina, byliśmy też w słynnym Licheniu na plenerze, no i w Niemczech, w Bawarii. Dwa lata temu mieliśmy wystawę w Grudziądzu, w Tucholi kilka razy – w Domu Kultury, w zeszłym roku – w Człuchowie. Był też plener w Swornegaciach i oczywiście w Chojnicach. Tutaj było tego sporo.
A w tym roku?
W tym roku mieliśmy mieć wystawę w styczniu w Baszcie – ale się zapadło. Najprawdopodobniej naprawa zostanie ukończona jesienią i wówczas już według grafiku będą się odbywać zaplanowane wystawy – też nasza.
Były, czy są w Pańskim życiu jakieś osoby, które miały wpływ, na Pana twórczość?
Tak, mam takie dwie osoby, które miały ogromny wpływ na naszą wspólną twórczość. Zbyszek Januszewski – bardzo znany tutaj w okolicy artysta, malarz. Zmarł kilka miesięcy temu. Przez dobrych parę lat razem wystawialiśmy. Bardzo dużo się dzięki niemu nauczyliśmy – przede wszystkim, w jaki sposób w ogóle patrzeć na sztukę. Oprócz tego, mamy też takiego przyjaciela – dzisiaj już w podeszłym wieku – pan Zenon Korytowski z Tucholi. Też artysta, świetny malarz, kolorysta. Byliśmy razem na wielu plenerach… Także to są tacy nasi dwaj mentorzy. Oprócz warsztatu i umiejętności pozyskanym dzięki nim, to Korytowski jest bardzo dobrym kolorystą i my właściwie dzięki niemu zupełnie inaczej zaczęliśmy patrzeć na to, co robimy.
Jak te znajomości się narodziły?
Z panem Januszewskim spotkałem się w Funce na plenerze, od razu po studiach. Start w konkursie na fontannę na chojnickim rynku to pomysł Januszewskiego. Były spore problemy biurokratyczne, ostatecznie konkursowa fontanna nie została zrealizowana. Januszewski zdecydował się, aby pójść na rozmowę z burmistrzem Arseniuszem Finsterem w związku z tą fontanną. On też sugerował, żeby w Chojnicach był architekt miejski… I kilka miesięcy później otrzymałem propozycję pracy właśnie jako architekt w Urzędzie – w 2000 roku. Zrobiłem projekt na początek tzw. Stalinowca, a następnie projekt fontanny z małą architekturą oraz koncepcje całego Starego Rynku w Chojnicach. Firma Peberol z Chojnic nieistniejąca dzisiaj zrealizowała całe zadanie – miałem nad tym wszystkim nadzór autorski. W sumie – zaprojektowałem 12 rynków w Polsce. Drugim po Chojnicach, było Debrzno. Zaprojektowałem rynek w Tucholi, właściwie miałem nadzór nad całą Starówką. Były też m.in.: Świdwin, Grudziądz, Świecie, Karsin, Brusy – nie zrealizowane, Mława – nie zrealizowane, miasto Kowal, Sztum… I też takie zabytkowe miasto Gniew- w trakcie. W związku z tymi wszystkimi projektami miałem okazję zaprojektować w sumie 6 fontann w Polsce i jest to dla mnie niesamowite, bo te fontanny funkcjonują przecież jako główne elementy rynków miejskich.
Jakieś Pana największe osiągnięcia?
Jeżeli chodzi o architekturę, w Chojnicach zaprojektowałem mnóstwo rzeczy. Z takich większych – to np. galeria K&M, sala gimnastyczna przy Liceum, czy przebudowa budynku Gminy. W Topoli zrealizowałem taką dużą halę przemysłową. Było też kilka biurowców. Ostatnio też bardziej interesuje mnie projektowanie domów jednorodzinnych – mam tego całkiem sporo na swoim koncie. Jeśli chodzi o malarstwo… prowadziliśmy z małżonką galerię sztuki przy ulicy Młyńskiej w Chojnicach – przez ponad rok. Mieliśmy tam mnóstwo obrazów profesorów różnych akademii. Także wiemy na jakim etapie jesteśmy my i na jakim etapie są inni. Wiemy, że jest jakaś hierarchia w tym wszystkim i staramy się tworzyć nasze prace jak najlepiej. Generalnie na dzień dzisiejszy malarstwo traktuję właśnie jako hobby, a nie sposób na zarabianie. Natomiast staram się malować coraz lepiej… Moja żona jest profesjonalną malarką, ja do tego podchodzę mniej więcej raz, dwa razy do roku. Za to większy zapał mam teraz do garncarstwa. Właściwie jestem już 25 lat o studiach i przez ten okres naprawdę można wiele zdziałać. Całe życie się tym praktycznie zajmuję – bo jest albo architektura, albo sztuka. Miałem bardzo częsty, prawie codzienny kontakt z malarzami.
Oprócz sztuki… jakieś inne pasje?
Można powiedzieć, że wyczynowo uprawiałem sport. Już od siódmej klasy podstawówki, potem przez technikum, studia i aż do 30. roku życia – grałem w piłkę ręczną. Byłem bramkarzem i grałem w drugiej lidze. Uprawiałem ten sport 17 lat i można powiedzieć, że to była moja pasja…
Co albo kto Pana inspiruje?
Jest wielu malarzy, którzy mnie inspirują. Oczywiście polscy. Właściwie cały okres Młodej Polski. Na pewno Ruszczyc, Wyczółkowski, Kamocki, Karpiński. Ogólnie interesuje mnie, w jaki sposób coś namalowano, tzn. pociągnięcie pędzla, jaki charakter ma malarstwo, a nie sam wizerunek. Może być np. coś namalowane trzema pociągnięciami pędzla – i to widać – ale może to sprawiać niesamowite wrażenie. I właśnie to najbardziej mnie interesuje w malarstwie. I jest kilku mistrzów takiej „wolnej” ręki. Polskie malarstwo jest naprawdę dobre!
Można oglądać Państwa prace gdzieś w internecie?
Tak. Ja mam sporo prac wystawionych na swoim Facebooku – ostatnio też zaprezentowałem tam moje garnki. Małżonka miała swoją stronę internetową, ale ona już nie funkcjonuje. Oprócz tego, nasze prace znajdują się w Krojantach w klinice u Państwa Winieckich.
Prowadzą Państwo jakieś statystyki, ile obrazów zostało namalowanych, sprzedanych, itd.?
Nie, żona jest nauczycielką, ja jestem architektem. To nie jest nasz zawód i źródło dochodu. To jest nasze hobby.
Ma Pan swoją pracownię?
Małżonka maluje w salonie, a ja tworzę w piwnicy.
Jak Pan wypoczywa?
Nie mam jakiejś takiej potrzeby jeżdżenia nad morze, czy w góry. Teraz wypoczywam. Wypoczywam dokładnie wtedy, kiedy mogę coś robić. Teraz mam trochę luźniejszy czas, ale był okres, że pracowałem nad 20 projektami jednocześnie i trudno było się skoncentrować na czymkolwiek innym. W tej chwili takim dużym projektem, który się realizuje – jest Kino „Kosmos”. Budynek jest w tej chwili rozbierany i powstanie nowy, pięciokondygnacyjny. Od strony Chojniczanki – będzie wejście do „spożywczaka”, od strony ulicy Młyńskiej będzie wejście do części tekstylnej, następna kondygnacja – to będzie taka mała kawiarenka, natomiast na górze będą magazyny i biura. Cały budynek będzie z cegły, w klimacie Starego Browaru w Poznaniu. Realizacja na pewno potrwa jeszcze od roku do dwóch.
A jaki jest Pana świat muzyki?
Trudno powiedzieć. Bardzo lubię słuchać muzyki, kiedy tworzę. Małżonka nie bardzo (śmiech). Ostatnio słuchałem przy malowaniu dobrej płyty Pavarottiego. Ale też np. lubię George’a Michaela , Qeen. Disco polo oczywiście odpada. I drażni mnie muzyka, która obecnie puszcza się w radiu, choć oczywiście jest dobrych kilka kawałków.
Chciałby Pan coś przekazać chojniczanom? Jakieś przesłanie, złota myśl?
Ideałem jest, kiedy praca jest przyjemnością. Generalnie moja praca sprawia mi ogromną przyjemność. Jeśli mam jechać np. na budowę, to robię to z wielką przyjemnością, nie trzeba mnie specjalnie namawiać… Mogę jechać na budowę o każdej porze dnia i nocy, święto, czy nie.
— Danuta Ciborowska
Reklama