☐ Być nauczycielem?
Przy okazji nauczycielskich protestów, jak Polska długa i szeroka, rozgorzała narodowa dyskusja. Zanim do niej się odniosę, parę słów o sobie – dlaczego jestem belfrem. W czasie studiów w każde wakacje pracowałem na koloniach letnich. Na początku chodziło o finansowe odciążenie rodziców, uzbieranie na własne marzenia (np. radioodbiornik „Amator II”). Spodobała mi się praca z dziećmi i młodzieżą. Do tego wcześniejsze fascynacje historią spowodowały, że zamiast pracy na uczelni, stałem się nauczycielem. Wiele satysfakcji przynosiły i przynoszą mi zajęcia z dziećmi, uczniami, studentami młodszymi oraz „trzeciego wieku”. Znam rzeszę pasjonatów tego zawodu, którzy oddają uczniom ogromną część swojego życia i energii (najczęściej kosztem najbliższych). Jestem przekonany, Drogi Czytelniku, że spotkałeś takich zapaleńców na każdym szczeblu swojej edukacji (20 %). Najczęściej o nich zapominamy, bo bardziej pamięta się tych, którzy nie powinni byli nas uczyć (kolejne 20 %). Pozostałe 60 %, to solidni „rzemieślnicy”, którzy pracują najlepiej jak potrafią i też robią fantastyczne rzeczy, jeśli stworzy im się odpowiednie warunki. Uważam, że tak jest w każdym zawodzie począwszy od sprzedawców, a na lekarzach skończywszy. Mówiąc o nauczycielach, trzeba jednak mieć z tyłu głowy, że od nich zależy kto nas będzie leczył, obsługiwał w urzędzie czy podejmował z naszego wyboru decyzje jako radny, burmistrz, poseł czy premier. Już ponad 400 lat temu kanclerz Zamoyski mawiał, że „takie będą Rzeczypospolite, jakie młodzieży chowanie”.
Mamy w szkołach przygotować dzisiejszych uczniów na rozwiązywanie problemów jutra. Potrzebne jest do tego wsparcie rodziców, samorządów i przede wszystkim państwa. Żeby podołać wyzwaniom, musimy mieć także motywację finansową. Dzisiaj, nauczyciel po pięcioletnich studiach magisterskich (kto ma studenta w domu wie, ile to kosztuje), z pełnymi kwalifikacjami, dostanie na rękę ok. 1800 zł. Aby dojść do stabilizacji finansowej na niezbyt wysokim poziomie, potrzebuje 15 lat, gdzie po drodze
będzie poddawany coraz trudniejszym wyzwaniom. Powinien wśród uczniów wyzwalać szacunek, ale coraz częściej wśród licealistów wzbudza politowanie, bo śmieją się z jego zarobków. Mając na myśli wynagrodzenie za trudną i odpowiedzialną pracę, przypomina się stare polskie przekleństwo „obyś cudze dzieci uczył”. Patrząc dalej niż czubek własnego nosa, w perspektywie długoletniej, wszystkim nam się opłaca, żeby w szkołach pracowali usatysfakcjonowani finansowo nauczyciele. Jeśli to nie nastąpi, zacznie się selekcja negatywna do tego zawodu. Zwiastuny już są. Miejmy nadzieję, że rządzący potrafią wznieść się ponad „kiełbasę wyborczą”, czego Państwu i sobie życzę.
Reklama