☐ Deutschen Volksliste – kto Polak, kto Niemiec, a kto swój? (cz. II)
Piotr Eichler Nauczyciel historii, regionalista, działacz społeczny
Miesiąc temu, wyciągając rękoma Jacka Kurskiego „trupa z szafy” w postaci dziadka Donalda Tuska, który to dziadek był gdańszczaninem i w czasie II wojny światowej został wcielony przez Niemców do Wehrmachtu, rozpocząłem artykuł o niemieckiej liście narodowościowej, czyli DVL. To, co zrobił Kurski, było działaniem haniebnym, ale nie dlatego, że dokopał osobiście Tuskowi, którego zapewne nie lubi. Haniebnym było dlatego, że tak naprawdę uderzył w wielu Bogu ducha winnych Kaszubów, Ślązaków i Mazurów, którzy codziennie od września 1939 roku do wiosny 1945 roku ryzykowali życiem. I zrobił to człowiek, który jest z Gdańska, a realia, skąd się brali „dziadkowie z Wehrmachtu”, zna na pewno.
Skończyłem mój tekst na wyjaśnieniu, jakie grupy w ramach Deutschen Volksliste utworzyli Niemcy. Ostatnie zdanie brzmiało: „Z punktu widzenia „dziadka w Wehrmachcie” grupa III jest dla nas najbardziej interesująca”. Zatem wróćmy do niej, nazwanej Eingedeutschte. Pisałem miesiąc temu również o tym, że każda grupa otrzymywała określone przywileje. Tak to można postrzegać z punktu widzenia osób niewpisanych na listy. Jednak takie postawienie sprawy jest błędem. O przywilejach moglibyśmy mówić w przypadku istnienia zróżnicowanych grup społecznych w ramach danej zbiorowości. Dobrym przykładem takiego zróżnicowania jest społeczeństwo Polski szlacheckiej. Szlachta z racji swojej uprzywilejowanej pozycji otrzymywała więcej praw od chłopów i mieszczan właśnie w formie przywilejów stanowych. Korzystanie z tych przywilejów wiązało się z przynależnością stanową, a ta wynikała z racji urodzenia, a nie przechodzenia między grupami społecznymi zależnie od chwilowego statusu społecznego. Natomiast wpis na Volkslistę był czynnością administracyjną, porównywalną np. do otrzymania prawa jazdy – spełniłem określone wymogi, otrzymałem dokument, mogę jeździć pojazdami mechanicznymi. Podobnie było i tu. Urzędnik dokonał oceny ankiety, wpisywał do danej grupy narodowościowej na podstawie swojej decyzji, a osoba wpisana nabywała w związku z tym określone prawa. I znowu – zmiana w przynależności do grupy narodowościowej była znowu decyzją administracyjną i wywoływała określone skutki prawne. No więc jakież to prawa nabywali wpisani na DVL? Proszę bardzo – m. in. zwiększone racje żywnościowe na kartkach, takie jakie otrzymywali Niemcy, utrzymanie dobytku nie tylko ruchomego, ale i gospodarstw rolnych, warsztatów rzemieślniczych czy sklepów, podtrzymanie prawa wykonywania zawodu, uniknięcie zwolnienia z pracy i wykwaterowania z lokalu mieszkalnego oraz nauka dzieci w szkołach. Ale do tej „beczki miodu” była jedna duża łyżka dziegciu – wpisani na DVL podlegali obowiązkowi poboru do Wehrmachtu oraz nakazowi pracy dla gospodarki Rzeszy. Pozyskiwanie siły roboczej było u Niemców normalną praktyką w stosunku do ludności podbitej. Osoby z III grupy (ale również i z IV), mogły być kierowane na roboty do Niemiec, w tym dzieci po ukończeniu 15 roku życia, gdzie jednak pracowały na zasadach wolnościowych, co oznacza, że nie były traktowane jak więźniowie, choć miały ograniczone prawo do poruszania się w miejscu zamieszkania.1 Były i inne ograniczenia dla tej grupy. Obywatelstwo niemieckie otrzymywali na 10 lat i w każdej chwili, na podstawie decyzji administracyjnej, mogło ono być cofnięte. Nie mogli wykonywać określonych zawodów, obejmować stanowisk kierowniczych, urzędów honorowych, podejmować studiów na niemieckich wyższych uczelniach, posiadać nieruchomości i majętności ziemskich, nie mogli wstępować do NSDAP, nie mogli też zawierać swobodnie małżeństw.
Niemiec przymusowy
Wypełnienie ankiety i przesłanie jej do urzędu było – jako istotny element niemieckiej polityki rasowej – obowiązkowe. Niechętnych i opieszałych spotykały sankcje: od najlżejszych, jak groźba eksmisji, odebranie kartek żywnościowych czy przeniesienie do gorszej pracy, poprzez uporczywe wezwania na policję czy w końcu wywózkę do obozu koncentracyjnego bądź przesiedleńczego. Przypomnijmy, że założeniem nazistów było ostateczne „oczyszczenie” ziem polskich wcielonych do Rzeszy z Polaków i Żydów. Zasady tej polityki określał powstały w Urzędzie do Spraw Polityki Rasowej NSDAP memoriał „Traktowanie ludności byłych obszarów Polski z punktu widzenia polityki rasowej” z dnia 25 listopada 1939 r. autorstwa Erharda Wetzela i Günthera Hechta. Określał on liczbę przeznaczonych do wysiedlenia z terenów Pomorza, Śląska i Wielkopolski na ponad 6 600 000 osób. Zakładano pozostawienie (patrz wcześniej – kategorie osób przypisywanych do poszczególnych grup Deutschen Volksliste) część Polaków wykazujących sympatie wobec okupantów oraz Kaszubów, Mazurów i Ślązaków określonych jako Wasserpolen.2 Szacowano ich na około 1,2 mln i przeznaczano do zniemczenia. Jeżeli ktoś ma jeszcze wątpliwości, zacytujmy fragment memoriału: „Nadający się do zniemczenia Polacy otrzymają niemieckie nazwiska po przejściu całkowitego procesu germanizacji, co trwać będzie od dwóch do trzech pokoleń. Językiem urzędowym, handlowym i potocznym winien być tylko język niemiecki, urzędnikami zaś na byłych terenach polskich mogą być tylko Niemcy (…). Dążeniem naszym jest zgermanizowanie w jak najszybszym czasie całej nadającej się do tego ludności (…). Należy wysiedlić element zdecydowanie polski (…) Polakom nie wolno uczęszczać do szkół średnich, do szkół zawodowych, ani też wyższych (…). Nie wolno odprawiać nabożeństw w języku polskim (…) Zabrania się wszelakich zrzeszeń, korporacji i zjednoczeń świeckich i kościelnych, jak również należy zamknąć polskie restauracje, kawiarnie i kina, a nadto znieść wszelką polską prasę i wydawnictwa książek (…). Te osoby, które wydają się niezdolne do przenarodowienia, muszą być utrzymywane na najniższym stopniu kultury (…). Spośród ludności przeznaczonej na wysiedlenie należy wybierać dzieci rasowo wartościowe w wieku najwyżej 8–10 lat i umieścić je w Rzeszy (…) Z krewnymi polskimi nie wolno im utrzymywać żadnych kontaktów (…) Poza tym wysiedlić należy: wszystkich Polaków, którzy przybyli na teren Nowej Rzeszy po 1 października 1918 r., całą polską inteligencję, działaczy polskich, tych spośród tzw. neutralnych Polaków, którzy nie dadzą się zniemczyć, wszystkich Żydów (…) i wszystkich mieszańców polsko-żydowskich” (…) Polskich dzienników nie będzie, jak również nie będą wydawane książki polskie i czasopisma”.3
Dodatkowo nie zapominajmy, że zanim wydano memoriał, zaraz po zajęciu danego obszaru Polski przez Niemców, już w pierwszych tygodniach okupacji, rozpoczęły się tzw. „dzikie wysiedlenia” przeprowadzane bez wiedzy centralnych urzędów administracji Rzeszy. Przeprowadzały je lokalne nowo powołane władze okupacyjne. Odbywało się to w ten sposób, że wzywano imiennie konkretne osoby, głównie spośród posiadaczy ziemskich, kupców i rzemieślników i nakazywano takim osobom opuszczenie w ciągu 24 godzin miejsca zamieszkania. Często te wezwania były efektem działania niemieckich sąsiadów, którzy w ten sposób z jednej strony załatwiali swoje zadawnione porachunki, z drugiej przejmowali majątek wysiedlonych. Mieliśmy też do czynienia z sytuacjami, gdy niektórzy z Polaków w obawie przed armią niemiecką sami opuszczali miejsca zamieszkania, pozostawiając swój dobytek i udawali się w głąb Polski, na ziemie jeszcze niezajęte przez Niemców. Część uciekinierów, która z jakichś powodów nie zginęła od razu we wrześniu lub w obawie przed represjami nie rozproszyła się po kraju lub udała za granicę – wracała po ustaniu walk w miejscu zamieszkania.4
Terror na Pomorzu
Na Pomorzu od września 1939 roku do stycznia 1940 roku wymordowano 40 tysięcy przedstawicieli polskiej inteligencji, działaczy społecznych, lokalnych liderów, przemysłowców, ziemian czy też innych osób, które w jakiś sposób „podpadły” władzom lub niemieckim sąsiadom. Terror, jaki wprowadzili Niemcy na Pomorzu w 1939 roku, znacznie przerastał brutalnością warunki okupacji niemieckiej na pozostałych częściach Polski. I warto o tym wiedzieć, pamiętać i głośno mówić.
W rozmowie z Piotrem Olejniczakiem prof. Bogdan Chrzanowski tak mówił na ten temat:
- Piotr Olejniczak: Co działo się na Pomorzu w 1939 roku, po wybuchu wojny?
– Bogdan Chrzanowski: (…) wrzesień 1939: specjalne grupy policji i bezpieczeństwa w oparciu o listy proskrypcyjne przygotowane przed wojną rozstrzeliwały polską inteligencję. Z tym, że nie chodziło tu tylko o ludzi z wyższym wykształceniem, ale o aktywistów politycznych, społecznych, świat kultury, duchowieństwo itp. Można było mieć kilka klas szkoły podstawowej, ale jeżeli taki człowiek był aktywny przed wojną, udzielał się w różnych organizacjach, też mógł zostać zlikwidowany przez Niemców.
Dalej mamy okres najbardziej krwawy. Tak zwana „krwawa jesień”, od października 39 do stycznia 40 roku. Niemieckie, paramilitarne oddziały samoobrony Selbstschutz (czasami wyposażone w mundury, czasami nie) rekrutujące się często z mieszkających tutaj przed wojną ludzi zabijały Polaków. Ludzie z tych bojówek dobrze znali swoich przedwojennych sąsiadów, często wykorzystywali swoją nową władzę do uregulowania porachunków z Polakami. Dochodziło do grabieży majątku pomordowanych Polaków.
Ostrożnie rzecz biorąc, szacuje się że na Pomorzu zginęło wtedy 30 tysięcy ludzi. Dane te były wielokrotnie weryfikowane. Dla porównania: w tym samym czasie w Wielkopolsce ginie 10 tysięcy ludzi, na Śląsku – 1500 osób, na terenie północnego Mazowsza – 1000. Jak widać, na Pomorzu straty te były największe.5
Po wprowadzeniu 4 marca 1941 roku zarządzenia o Niemieckiej Liście Narodowościowej i niemieckim obywatelstwie na wcielonych terenach wschodnich nie nastąpiły masowe zapisy, czy raczej, zgodnie z tym, co wyjaśniałem miesiąc temu, gremialne wypełnianie ankiet przewidzianych zarządzeniem. Chyba wręcz odwrotnie – osiągnięte efekty musiały znacznie odbiegać od niemieckich założeń, skoro namiestnik Okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie Albert Forster 22 lutego 1942 roku wydał rozporządzenie nakazujące wpisywanie się Pomorzan na Deutschen Volksliste. Tylko tym razem postawa ociągania się czy wręcz opierania się przed wypełnianiem przywoływanej kilkukrotnie ankiety natrafiła na groźną przeszkodę. Forster ni mniej, ni więcej w rozporządzeniu stwierdził, że kto do marca 1942 roku nie podpisze ankiety, uznany będzie za wroga III Rzeszy. A wiadomo, jak kończyli wrogowie III Rzeszy…
Dobrowolny przymus
Na koniec przytoczę relację świadka, która niech pokaże, jak wyglądało „dobrowolne” podpisywanie folkslisty i przyjmowanie III grupy.
„Nie pamiętam, czy to było jakieś ogłoszenie, wiem, że szliśmy cała rodziną, która została na miejscu – rodzice i dzieci – kilka osób. Starsi bracia (byli już pełnoletni) byli na robotach. Zabrał ich znajomy jeszcze sprzed wojny Niemiec do Generalnej Guberni. Byli robotnikami przymusowymi. Ale my wiedzieliśmy, że to była przykrywka. Bo to ten Niemiec sam zaproponował. – Wezmę starszych chłopaków, bo inaczej trafią do niemieckiego wojska i umarł w butach – powiedział. Spotkanie odbywało się dużej sali, takiej jak świetlica lub kino. Było to w roku 1941 lub 1942. Był z nami brat, który miał 17 lat. Jak go zobaczył jeden z Niemców siedzący w komisji, to powiedział – Ten młody człowiek chce iść do niemieckiej armii. Od wcielenia wtedy uratowało go to, że nie był jeszcze pełnoletni. III grupa została przyznana. Efekt był taki, że po ukończeniu 18 lat ten brat został wcielony do Wehrmachtu. Miał szczęście, że skierowano go na zachód i dość szybko dostał się do angielskiej niewoli. Dzięki temu, gdy ujawnił się, że jest Polakiem i wcielono go pod przymusem do wojska niemieckiego – skierowany został do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Po wojnie wrócił do Polski.”
Czy w tych warunkach i tej sytuacji, jaka była na Pomorzu, można się dziwić, że część jego mieszkańców trafiała na niemiecką Volkslistę? Czy wyciąganie „dziadka z Wehrmachtu” ludziom z Pomorza, z wyraźną negatywną konotacją tego faktu nie jest nadużyciem, czy – w przypadku tego, co zrobił Jacek Kurski, w celu osiągnięcia określonych korzyści wbrew faktom i historycznej prawdzie – wręcz podłością? Osąd zostawiam czytelnikom.
Piotr Eichler
PS W związku z tym, że tekst o DVL trochę się rozrósł, dokończenie tekstu „Krótkofalowcy sami nas nie obronią, ale …” z działu Chojniccy krótkofalowcy – w numerze czercowym
________________________________________________________________________________
1 https://encyklopedia.biolog.pl/index.php?haslo=Volkslista Dostęp 2022-04-04
2 „Rozwodnieni Polacy – niemiecki termin, po raz pierwszy pojawiający się w XVII w. pierwotnie stosowany przez Prusaków na określenie ludności polskojęzycznej zamieszkującej Dolny Śląsk oraz Górny Śląsk. Później używany także przez Niemców wobec ogółu ludności mieszkającej na terenie Śląska, Warmii, Mazur i Kaszub. https://pl.wikipedia.org/wiki/Wasserpolen dostęp 30 kwietnia 2022 r.
3 Ibidem
4 Przykładem jest ojciec mojej teściowej Alojzy Słomiński, właściciel fabryki przetwórstwa runa leśnego w Brusach (po wojnie nowe władze ją skonfiskowały i utworzono na jej bazie przedsiębiorstwo „Las” Brusy). Z rodziną – żona, dzieci i on sam, razem 10 osób – 27 sierpnia z Brus wyjechali do Warszawy i dalej dotarli do Łukowa. Ostatecznie zdecydował się na powrót do Brus, gdzie dotarli na początku października. Jak się okazało, była to decyzja fatalna. Został przez Niemców aresztowany. Co prawda jego rodzina pozostała w swoim domu, ale jego rozstrzelano w Dolinie Śmierci w Chojnicach, o czym jego bliscy dowiedzieli się dopiero w 1946 roku, podczas prowadzonych ekshumacji.
5 https://histmag.org/Pomorze-na-samym-dnie-piekla-rozmowa-z-prof.-Bogdanem-Chrzanowskim-8133 dostęp 30 kwietnia 2022
Reklama