☐ Koh Pha Ngan
[ngg_images source=”galleries” container_ids=”57″ display_type=”photocrati-nextgen_basic_thumbnails” override_thumbnail_settings=”0″ thumbnail_width=”240″ thumbnail_height=”160″ thumbnail_crop=”1″ images_per_page=”20″ number_of_columns=”0″ ajax_pagination=”0″ show_all_in_lightbox=”0″ use_imagebrowser_effect=”0″ show_slideshow_link=”0″ slideshow_link_text=”[Pokaz zdjęć]” order_by=”sortorder” order_direction=”ASC” returns=”included” maximum_entity_count=”500″]
Po kilku tygodniach wędrówek po Tajlandii przyszła w końcu pora na odpoczynek, takie wakacje w wakacjach. Jako że przez cały czas pobytu w Azji trzymaliśmy się kurczowo stałego lądu więc czas nic nie robienia postanowiliśmy spędzić na którejś z pięknych tajlandzkich wysp. Po analizie za i przeciw wybór padł na średniej wielkości wyspę Koh Pha Ngan leżącą w południowo-wschodniej części Zatoki Tajlandzkiej. Pomimo, że jej powierzchnia to zaledwie 168 kilometrów kwadratowych, jest na niej wszystko czego strudzony wędrowiec może oczekiwać po tropikalnej wyspie. My po tropikalnej wyspie spodziewaliśmy się pięknej, piaszczystej plaży, palm na jej brzegach, bananów i orzechów kokosowych, które moglibyśmy jeść prosto z drzewa.
Wszystko to znaleźliśmy na jednej z ładniejszych plaż położonej na północy wyspy. Salad Beach jest stosunkowo małą plażą z kilkoma zaledwie ośrodkami oferującymi pod wynajem bardzo wygodne domki. W ośrodkach są restauracje z dobrym jedzeniem, przez cały czas pobytu nie trafiłem na potrawę, którą mógłbym uznać za niesmaczną a próbowaliśmy z Magdą chyba wszystkiego. Nim jednak trafiliśmy na naszą wytęsknioną wyspę i wymarzoną plażę, musieliśmy spędzić ponad dwie godziny w samolocie z Chiang Mai do Surat Thani. Następnie był autobus do Don Sak Sakon Port i statek do głównego portu na wyspie – Soi Krung Thai. Jeszcze tylko jazda lokalną taksówką przez całą wyspę i wreszcie trafiliśmy do ośrodku Haad Salad Villa gdzie mieliśmy spędzić kolejnych kilka dni.
Gdy dotarliśmy na miejsce była już noc, wyspa jest raczej słabo oświetlona a noce na tej wysokości geograficznej potrafią być naprawdę ciemne, krótko mówiąc niewiele widzieliśmy i jedynie szum morza wskazywał na niedaleką obecność plaży. Za to rano gdy obudził nas śpiew ptaków i nawoływania zwierząt w dżungli, która jak się okazało zaczynała się tuż za naszym domem, zobaczyliśmy widok spełniający wszystkie nasze oczekiwania. Resort Haad Salad położony jest tuż przy plaży, domki z których jeden należał do nas, ukryte są w drzewach i krzewach dając maksymalną prywatność. Biegnąca środkiem tej zainscenizowanej wioski, wysypana piaskiem ścieżka zmierza wprost na białą, piaszczystą plażę z wodą tak przejrzystą i turkusową jak to tylko możliwe. Potem wszystko potoczyło się tak jak planowaliśmy, pierwsza kąpiel, śniadanie składające się z lokalnych owoców i kolejna kąpiel i tak przez cały dzień, a potem kolejny. Gdy nacieszyliśmy się nierobieniem niczego przyszła pora na odkrywanie wyspy, której centralna część porośnięta jest gęstą dżunglą. Niewielkie miasteczka i wioski położone są na wybrzeżach i tam też toczy się całe życie wyspy. Lubimy spacery więc naszą przygodę rozpoczęliśmy od pieszych wędrówek brzegami wysypy i krótkimi wypadami do dżungli. Nie ma tu transportu publicznego więc wszystkie usługi wykonują mieszkańcy działający w podręcznikowej zmowie cenowej, trudno znaleźć taksówkę tańszą niż utarte stawki. Możemy oczywiście wynająć rower, choć przy upałach jakie tu panują nie jest to zbyt kuszące. Inną opcją jest wynajęcie motoru lub skutera, to chyba najlepsza metoda zwiedzania wyspy. Uważać należy jednak na drogach, pomimo że są raczej dobrej jakości to zdarza się trafić na łachy piasku lub liście na jezdni. Sytuacji nie poprawiają turyści pędzący jak szaleni, nie bacząc na wzniesienia i zakręty. Do tego niewielu używa kasków co powoduje, że nawet niewielkie kraksy mogą skończyć się nieciekawie. Wiele słyszeliśmy też o właścicielach skuterów, którzy za najmniejszą rysę na sprzęcie żądają horrendalnych kwot. Dlatego dobrze jest wynajmować skuter czy motor w hotelu albo ośrodku, w którym mieszkamy, my tak zrobiliśmy i nikt nawet specjalnie nie sprawdzał go podczas zwrotu.
Wyspa nie jest tak popularna jak jej większa siostra Ko Samui czy tym bardziej znana wszystkim Phuket. To dlatego, że nie ma tu wielkich hoteli czy wielkich atrakcji przyciągających bogatych turystów. A co jest? Piękne, niezatłoczone plaże, świetne jedzenie, szkoły nurkowania i kilka firm oferujących urocze przejażdżki łodzią w okolicach wyspy, ceny są przystępne a ludzie sympatyczni. Na południu, wyspa oferuje znacznie więcej rozrywek, jest tam wiele barów i klubów w których odbywają się koncerty i różne występy. Te najbardziej znane, z powodu których wyspa stała się legendą, odbywają się co miesiąc podczas pełni księżyca. Full Moon Party to impreza zapoczątkowana ponad dwadzieścia pięć lat temu przez kilku hipisów którzy spontanicznie bawili się przy jasno świecącym księżycu na jednej z plaż. Szybko przyłączyli się do nich inni turyści i mieszkańcy wyspy i tak narodziła się tradycja trwająca do dziś. Co miesiąc przy pełni księżyca na wyspę zjeżdżają imprezowicze z okolic. W sezonie bywa, że zjawia się ponad 20 tysięcy ludzi, poza sezonem połowę mniej. Ludzie malują ciała fosforyzującymi farbami, z wielkich głośników płynie muzyka w wielu stylach, a Sex on the Beach przestaje być tylko nazwą drinka. Muzyka cichnie gdy horyzont rozświetla wschodzące słońce, nie bez przyczyny miejsce akcji nazywane jest Haad Rin Nok co znaczy „plaża wschodzącego słońca”. Impreza potrafi trwać nawet trzy dni, a jeżeli komuś mało może zaczekać trochę na Half Moon Party gdy księżyc jest w kwartach a gdy i to nie wystarczy Black Moon Party dzieje się gdy księżyc jest w nowiu.
Muszę przyznać, od lat nie byłem tak wypoczęty i zrelaksowany jak pod koniec naszego pobytu na wyspie Kon Phangan, niech świadczy o tym fakt, iż mieliśmy zostać tu kilka dni a właśnie mijają dwa tygodnie. Pomogło na pewno to, iż przypłynęliśmy tu w październiku a więc w szczycie pory deszczowej, która nazwą odstrasza tłumy turystów. Bez obaw podczas naszego pobytu temperatura nie spadała poniżej 28 stopnia i choć kilkukrotnie spadł deszcz to w większości przypadków była wtedy noc, dni były gorące i słoneczne. Raz przeżyliśmy prawdziwą tropikalną burzę, taką z piorunami i potężnym jak wodospad strumieniem wody lejącym się z nieba. Była to jednak dla nas bardziej przygoda
niż niedogodność.
Michał Baranowski
Więcej na stronie internetowej: https://www.naszeszlaki.pl/
Reklama