☐ Wyprawa na Kretę – Grecja
[ngg_images source=”galleries” container_ids=”60″ display_type=”photocrati-nextgen_basic_thumbnails” override_thumbnail_settings=”0″ thumbnail_width=”240″ thumbnail_height=”160″ thumbnail_crop=”1″ images_per_page=”20″ number_of_columns=”0″ ajax_pagination=”0″ show_all_in_lightbox=”0″ use_imagebrowser_effect=”0″ show_slideshow_link=”0″ slideshow_link_text=”[Pokaz zdjęć]” order_by=”sortorder” order_direction=”ASC” returns=”included” maximum_entity_count=”500″]
Chyba każdy słyszał o mitach greckich a przynajmniej o części z nich. Opowieści te wałkowane były już od podstawówki. W przeciwieństwie do większości kolegów mity bardzo mi się podobały. Świat jako plac zabaw dla potężnych i niepokonanych istot… takie antyczne X-Men. Nic dziwnego, że od zawsze chciałem zobaczyć miejsce gdzie to wszystko się zaczęło.
Magda zaplanowała i zrealizowała nasz wyjazd na Kretę, kolebkę wszystkich mitów. To tam w jaskini Dikitii urodził się Zeus, ojciec wszystkich bogów. To tam Minos kazał Dedalowi wybudować słynny labirynt by zamknąć w nim swego syna Minotaura. Ostatecznie to tam też zginął syn samego Dedala, Ikar itd.
Magda jest wyśmienitą organizatorką więc i porę na wyprawę wybrała doskonałą. Końcówka września to pora ochłodzenia i początek deszczowego sezonu w Wielkiej Brytanii. Gdy w domu temperatura spadła do kilkunastu stopni, zapakowaliśmy się na pokład samolotu i fru tyle nas widzieli.
Na Krecie wylądowaliśmy po 4 godzinach lotu. Ryanair nie oferują wiele luksusów na pokładzie swoich samolotów więc mądrze jest wykorzystać ten czas na odsypianiu… na myśl przychodzą skrzydła morfeusza. Po wyjściu z samolotu, 27 stopni w cieniu, sucho i słonecznie. Inny, cieplejszy świat. Odebraliśmy z wypożyczalni auto, które miało nam towarzyszyć przez następne kilka dni i w drogę. Nasz pobyt na Krecie podzieliliśmy na dwa etapy. Pierwsze kilka dni spędziliśmy na wschodzie wyspy. Z tego co czytaliśmy wcześniej wynikało, że wschód jest biedniejszy od zachodu (to chyba już standard na tym świecie). Musimy zgodzić się z tą opinią. Całej wyspie brakuje pieniędzy co rzuca się w oczy. Jednak wschód jest wybitnie niedofinansowany. Stare jak świat samochody nie przeszkadzają podobnie jak ubogie domy w mijanych wioskach. Każdy żyje jak może. Natomiast zaniedbane budynki i brudne ulice, aż proszą się o komentarz. Po części wynika to z charakteru samych Greków. Nigdy się nie spieszą i nie zrobią niczego co nie jest naprawdę konieczne. Są bardzo rodzinni, dlatego też nierzadko w domu mieszkają dwa a nawet trzy pokolenia. Bardzo dbają o swoje domy i własność natomiast nie czują odpowiedzialności za rzeczy wspólne. Często można zobaczyć wysprzątane podwórko i hałdę śmieci na ulicy za płotem. Ale co tam nie przylecieliśmy po to by oceniać osiągnięcia Greków i czas zająć się własnymi sprawami.
Przylatując w nowe miejsce należy jak najszybciej zjeść coś lokalnego. Oczywiście gyros pod każdą postacią. Nam przypadł do gustu pita gyros, podawany z cebula i frytkami. Taki lokalny fast food. Ryby i owoce morza, zawsze świeże i pachnące. Gorąco polecam poeksperymentować z ośmiornicami i małżami. Na deser ociekająca miodem Baklava z grecką kawą. Grecy piją kawę bardzo podobną do naszej tradycyjnej polskiej kawy z „piachem”. Podają ją z cukrem i bardzo się dziwią gdy poprosisz o mleko. Mają też całkiem dobre lokalne piwo i słodkie wina. Jeżeli coś mocniejszego to ouzo i raki. Ta ostatnia lokalnie pędzona jest naprawdę mocna.
Zatrzymaliśmy się w mieście Malia. To idealne miejsce na punkt wypadowy. Niedaleko jest miasto Heraklion ze słynnym pałacem w Knossos. To w tym miejscu położony był mityczny pałac Minosa i labirynt. Bardziej na wschód malownicze miasto Ag Nikolaos i oczywiście Plaka. Z tego miasteczka wypłynęliśmy na wyspę Spinalonga. Spinalonga to w zasadzie olbrzymia forteca zbudowana przez Wenecjan w XVI wieku. Do połowy XX wieku na wyspie mieszkańcami byli chorzy na trąd. Dziś miejsce to jest niezamieszkane, nie licząc tabunów turystów, którzy każdego dnia przypływają z okolicznych, nadmorskich miasteczek.
Cztery dni szybko minęły i nadszedł czas było przenieść się do bogatszej i bardziej wilgotnej zachodniej części wyspy. Hotel do którego trafiliśmy w Chania, miał niewielki taras z widokiem na Morze. Resztę dnia spędziliśmy upijając się anyżową, słodką wódką ouzo i gapiąc na turkusowe Morze Kreteńskie. Następny dzień (o dziwo bez bólu głowy) to już tylko plaże czyli to po co wielu przylatuje na Kretę. Jako pierwsza była Laguna Balos. Po zobaczeniu tego rajskiego miejsca ze szczytu wzniesienia, które trzeba pokonać by się do niej dostać, doszliśmy z Magdą do wniosku, że już żadna plaża nie zrobi na nas wrażenia. Turkusowe, płytkie i ciepłe wody oblewają piaszczyste plaże, to trzeba zobaczyć. Nie mogliśmy się wyrwać stąd aż do zmierzchu. Balos jest dość trudno dostępnym miejscem. Nie ma tu bezpośredniego dojazdu od strony wyspy. Jest co prawda droga ale niezbyt wygodna. Do tego wypożyczalnie zastrzegają sobie prawo nieakceptowania ubezpieczenia na auto w razie jakichś kłopotów. Do laguny można dostać się od strony morza. Takie przeprawy są organizowane przez lokalnych przewoźników.
Inne znane plaże Krety zachodniej to Falasarna i Elafonisi ze swoim różowym piaskiem. Obie przepiękne lecz jak napisałem wcześniej po Balos trudno było nas zachwycić. Tak naprawdę na Krecie są setki plaż i pięknych miejsc nad brzegiem morza. Fajnie jest po prostu wsiąść w auto i przejechać się jedną z szos, które oplatają dość gęsto Kreteńskie wybrzeża.
Nasz czas na Krecie dobiegł końca, lecz nie skończyła się przygoda. Wielu miejsc jeszcze nie zobaczyliśmy. Przed nami Wąwóz Samaria, czyli najdłuższy kanion w Europie. Cała południowa Kreta, piękne miasto Loutro jak i słynne jaskinie przy plaży Marmara. Ale to już temat na następną podróż. Wszystkich mocno zachęcamy do odwiedzenia tej pięknej wyspy. Zwłaszcza, że można znaleźć naprawdę tanie loty w zasadzie z całej Europy.
Każde z opisanych i nie opisanych tu miejsc zasługuje na oddzielny artykuł co też będziemy starali się robić.
Piotr Kiżewski
Więcej na stronie internetowej: https://www.naszeszlaki.pl/
Reklama