Krojanty 1939 – co nam umyka? (cz. 1)

Za nami uroczystości patriotyczno-religijne pod pomnikiem ułanów przy drodze 22 oraz festyn kawaleryjski na polu szarży. Festyn w tym roku miał charakter bardziej pokazu niż inscenizacji epizodów historycznych, ale na ten temat to może w relacji w numerze październikowym. A teraz, w dzisiejszym artykule w dziale „Historia Chojnic”, skupmy się na…

…szarży! – ktoś powie. Pierwsza taka myśl nasuwa się niemal samorzutnie. Bo wokół szarży wiele do tej pory się działo i dzieje. Samemu wydarzeniu poświęcono sporo książek i opracowań. Wiemy, że szarżę wykonano o godzinie

We wrześniu to już zbliża się wieczór. A wojna trwała od godziny 4.45. (Ale czy na pewno? Na ten temat za chwilę, bo to staje się powoli taką moją historyczną ideé fixe.)
Ten fakt często nam umyka, gdy mówimy o szarży. Bach, bach – ułani zaszarżowali, ponieśli bardzo duże straty, odskoczyli – i już! Ten obraz przesłania nam tak naprawdę ogląd całości. Bo co po szarży? A jeszcze ważniejsze pytanie: co przed szarżą?! Przecież gdy się rozgrywała, wojna trwała już 14 godzin! I ułani 18 pułku oraz inne jednostki wojska polskiego przez te 14 godzin walczyły z Niemcami! Byli potwornie zmęczeni, jak to się ładnie mówi – padali na pysk z wyczerpania, a tu wróg nie odpuszcza! Wielu poległo. Może noc przyniesie chwilę odpoczynku? Przyjrzyjmy się zatem walkom ułanów zanim nastąpiła szarża i postarajmy się o tych wydarzeniach też pamiętać. Ale do nich wrócę za miesiąc. Bo na początek zajmijmy się godziną wybuchu wojny.


Pojawiają się dywagacje na temat czy w Niemczech był 1-go września czas letni, a w Polsce zimowy. W myśl tej koncepcji w chwili wybuchu wojny na zegarkach polskich byłaby godzina 5.45, a na niemieckich 4.45. Zwolennicy tej tezy przytaczają dwa argumenty. Pierwszy – spiker polskiego radia zapowiadając komunikat specjalny o wybuchu wojny powiedział: „ Halo, halo! Tu Warszawa i wszystkie rozgłośnie polskiego radia. Dziś rano o godzinie 5 minut 40 oddziały niemieckie przekroczyły granicę polską łamiąc pakt o nieagresji”. W tym wypadku można przypuszczać, że spiker się pomylił, bo emocje wzięły górę. Program radiowy, by wygłośić ten komunikat, przerwano o godzinie 6.30. Drugi – Hitler 1 września przemawiając w Reichstagu powiedział „Polska ostrzelała dziś wieczorem nasze własne terytorium po raz pierwszy, nawet z już regularnymi żołnierzami. Od godziny 5:45 oddano strzały”. Słowa te padły na posiedzeniu, które rozpoczęło się o godzinie 10.00. Natomiast na poparcie tezy, że czas w Polsce i w Niemczech był wtedy taki sam przemawiają następujące fakty:

Polska przyjęła 11 maja 1922 roku ustawę o rachubie czasu i w kraju zaczął obowiązywać czas środkowo europejski, czyli taki sam jak w Niemczech.

W dzienniku ustaw III Rzeszy, nie ma rozporządzeń wprowadzających czas letni w roku 1939.

Lektura rozkazów obu stron i wspomnień żołnierzy też potwierdza tożsamość czasu po obu stronach. Dlaczego w takim razie pojawiają się spekulacje co do używania różnych czasów przez strony konfliktu? Bo ktoś zauważył nieścisłości w relacjach i zaczął dociekać ich przyczyny. Nieścisłości, nieścisłościami, ale fakty są w tej kwesti jednoznaczne. Stoję na stanowisku, że przepisy obu państw jednoznacznie tę kwestie wyjaśniają – i w Polsce, i w Niemczech czas był ten sam i dla obu stron godzina 4.45 była tą samą. Dlaczego Hitler podał w przemówieniu zła godzinę? Przypuszczenia idą w kierunku, że chciał wykorzystać pomyłkę polskiego spikera i propagandowo dowodzić, że to Polska napadła na Niemcy. Przecież ten sam Hitler ustalił godzinę ataku 1 września na 4.45. Kto dociekliwy zapyta – dlaczego taka godzina? Odpowiedź jest wbrew pozorom bardzo prosta. 1 września o 4.45 świtało i do walki mogło wtedy ruszyć również lotnictwo.
Skoro wspomniałem lotnictwo, przejdźmy do mojej historycznej ideé fixe. Funkcjonuje w społecznej przestrzeni historycznej przekonanie u tych, którzy o sprawie słyszeli, że o 4.40 miał miejsce niemiecki nalot na Wieluń. I to ma być ten pierwszy akord wojny, pięć minut przed czasem. A ja, na podstawie tego co czytam, zastanawiam się, czy bomby na Wieluń spadły o 4.40 naprawdę! Bo według dokumentów niemieckich bombardowanie miało miejsce o 5.40. Całe zamieszanie bierze się z faktu, że również przy dociekaniach, o której godzinie zbombardowano po raz pierwszy Wieluń, pojawia się kwestia stosowania różnych czasów (letni i zimowy) przez Niemców i przez Polskę. Jest kilka przesłanek pozwalających twierdzić, że godzina 5.40 jest tą właściwą. Problem ten budzi wiele emocji wśród społeczności Wielunia, gdyż odbiera im „palmę pierwszeństwa” w kwestii „II wojna światowa zaczęła się u nas”. Na pewno nie w smak są im teksty, które negują tę narrację. W roku 1959 odsłonięto w Wieluniu tablicę pamiątkową, na której jako godzinę pierwszego bombardowania miasta podano 4.40. Część z badaczy twierdzi, że tablica swoją treścią wpłynęła na pamięć zbiorową mieszkańców do tego stopnia, że podana na niej godzina stała się dla świadków tych wydarzeń faktem. Znalazło to odbicie w relacjach zbieranych przez pracowników Instytutu Zachodniego w 1961 roku. I relacje świadków takich jak Melchior Kałuża, który wyraźnie zaświadcza, że bombardowanie miało miejsce przed godzina 6, ale po godzinie 5, dla wielunian jest niemal nie do zaakceptowania. Kluczowe dla ustalenia czasu pierwszego i kolejnych ataków są zapisy w dziennikach bojowych jednostek niemieckich.
Z nich jednoznacznie wynika, że start samolotów I dywizjonu 76. pułku bombowców nurkujących (I/StG 76) nastąpił o godzinie 5.05, Wieluń osiągnięto o 5.40, zaś na macierzyste lotnisko powrócono o godzinie 6.05. W porannym nalocie brały również udział samoloty I dywizjonu 77. pułku bombowców nurkujących (I/StG 76) oraz pomiędzy godzinami 8.00 a 9.00 I dywizjonu 2. pułku bombowców nurkujących (I/StG 2). Również między 13.20 a 14.00 samoloty I/StG 2 dokonały drugiego (a w zasadzie trzeciego) tego dnia bombardowania miasta.
Dlaczego tak się rozpisałem o tym, czy 1 września 1939 roku Polska i Niemcy używały tego samego czasu? Dlaczego tak się rozpisałem o tym, co działo się 1 września 1939 roku w godzinach porannych w odległym od Chojnic o 276 km w linii prostej Wieluniu? Ano żeby pokazać gwoli prawdy historycznej, że nalot na Wieluń o 4.40 tak naprawdę nie był możliwy. – Do czego mi to potrzebne i jaki ma związek z historią Chojnic? – może ktoś zapytać. Ano ma. Bo z Wielunia od lat głośno krzyczą, że „oni byli pierwsi zaatakowani w tej wojnie”. W tym roku nawet na obchodach rocznicowych pojawił się Morawiecki (Mateusz, premier). A to nieprawda, że II wojna światowa zaczęła się w Wieluniu. Bo zaczęła się u nas, w Chojnicach o godzinie 4.23! Oczywiście, nie żebym od razu domagał się przyjazdu premiera. Ale jak mówimy o faktach, to mówmy jak jest, czy raczej – jak było. A było tak.

Myślę, że wielu czytelników, szczególnie tych w wieku bardziej niż średnim pamięta, że mówiło się – przed wojną pociągi chodziły jak w szwajcarskim w zegarku. Albo – według pociągu (chodzi o godzinę przyjazdu lub odjazdu) można było regulować zegarki. Maszyniści dostawali służbowe Cymy lub Omegi (zegarki znane z dokładności) i wara, jak który się pociągiem spóźnił. Tak wspominał dziadek, przedwojenny kolejarz i maszynista. No więc, pociągi przed wojną generalnie nie miały prawa się spóźniać. Chyba powoli widać światełko w tunelu! Oczywiście! 1 września Niemcy zaatakowali najpierw Chojnicką stację. Wymyślili sobie, że zrobią to przy pomocy pociągu pancernego, który wjedzie zamiast planowo kursującego pociągu pospiesznego relacji Berlin – Królewiec. Czyli ów panzerzug musiał przyjechać o tej samej godzinie, co pospieszny. Każde odstępstwo od reguły od razu było podejrzane. Proszę pamiętać, że od połowy sierpnia 1939 roku stosunki z Niemcami były już bardzo napięte i tak naprawdę wszyscy wiedzieli, że coś wisi w powietrzu. Wojną pachniało na kilometr. Więc gdyby ten Berlin – Królewiec się spóźniał… No i Niemcy (słusznie) liczyli na efekt zaskoczenia, że to nie osobówka wjechała. Teraz chyba już wszyscy czytający wiedzą co napiszę. Dokładnie tak! Pociąg musiał przyjechać wcześniej niż o 4.45 – według rozkładu o 4.23! I o takiej godzinie przyjechał. Co było dalej większość z nas wie. Niemcy zajęli dworzec, wzięli do niewoli osoby na nim przebywające. Przy okazji padły pierwsze strzały, żołnierze 1 batalionu strzelców stacjonujący w mieście zostali zaalarmowani i ruszyli do walki z pociągiem. Rozpoczęła się pierwsza potyczka tej wojny. 22 minuty wcześniej niż na Westerplatte i 77 minut wcześniej niż w Wieluniu. Powód do dumy żaden, ale skoro jest faktem, należy się „bić” o to, by do wszystkich on dotarł i w głowach pozostał. Ułani 1 szwadronu 18 pułku z I plutonu dowodzonego przez ppor. Feliksa Morkowskiego, siedzący na szpicy pod wsią Moszczenica, przy drodze na Sępólno, około 4.15 usłyszeli przejeżdżający pociąg, ale w porannej mgle nie mogli zobaczyć jaki to był pociąg. Myśleli, że ten co zawsze. Jak bardzo się mylili, mieli się przekonać za niecałe pół godziny. Usłyszeli co prawda po kilku minutach dobiegające od strony miasta strzały. Wzięli je za jakiś incydent, których w tej napiętej sytuacji było na granicy pełno. Na ich pozycji była cisza. Może to niemiecka prowokacja tylko? I wszystko zaraz się uspokoi. Takie incydenty już były w ciągu ostatnich kliku dni. Niestety nie tym razem. Za chwilę miała ruszyć wojenna machina na całej granicy z Niemcami. Podporucznik jeszcze nie wiedział, że za kilkadziesiąt minut zginie. Ale o tym za miesiąc.

Piotr Eichler

przez redakcja

Reklama

pompy ciepła chojnice

Jedna odpowiedź do “Krojanty 1939 – co nam umyka? (cz. 1)”

  1. Norbert pisze:

    Dziękuję za ten artykuł, czytałem go z wielkim zaciekawieniem i cieszę się, że są ludzie którzy pracują nad wyjaśnianiem historii Chojnic.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.