☐ Poznaj swojego radnego – Mariusz Brunka
– Co powie nam Pan o sobie?
– Moja rodzina od stu lat związana jest z Chojnicami. Tu się urodziłem, tu mieszkam i bardzo mi to odpowiada. Studiowałem w Toruniu. Tam też przez pewien czas pracowałem, ale tylko w Chojnicach czuję się u siebie.
– Przez kilka lat był Pan kanclerzem chojnickiej uczelni. Jak ocenia Pan rolę szkoły wyższej w naszym mieście?
– Powołanie uczelni nobilituje każde miasto. Toruń po II wojnie światowej stracił status stolicy województwa na rzecz Bydgoszczy, stając się miastem powiatowym. Ale utworzenie w nim uniwersytetu zapoczątkowało znaczący rozwój. Dziś nikt nie wyobraża sobie tego miasta bez UMK. Czy jednak możemy powiedzieć, że Pomerania przyczynia się do rozwoju Chojnic? Wydaje się, że pomimo licznych starań, wiele trzeba by jeszcze zrobić.
– To Pana pierwsza kadencja? Co traktuje Pan jako swój sukces, a co za porażkę?
– Już sam fakt wyboru jest dla mnie sukcesem. Radny ma przede wszystkim radzić. Z tej perspektywy, jako radny opozycji, mam pewne sukcesy. Przekonaliśmy burmistrza do realizacji kilku z naszych propozycji programowych. Zdyscyplinowaliśmy w pierwszym roku kadencji finanse i dzięki temu możemy dziś sobie pozwolić na intensywny program inwestycyjny. Mamy tylko jednego wiceburmistrza i niech już tak zostanie. Wprawdzie niedoskonałe, ale mamy również budżety osiedlowo-obywatelskie. Park Wodny w końcu zmienił prezesa. W sumie, jak na zwalczaną i notorycznie krytykowaną opozycję, jest tego całkiem sporo. To daje satysfakcję.
– Jest Pan również przewodniczącym zarządu osiedlowego w Śródmieściu. Z jakimi problemami stykają się mieszkańcy tej dzielnicy?
– Głównym problemem jest rozziew między urodą fasad kamienic, a nędzą ich środków. Paradoksem jest fakt, że dzielnicę którą „sprzedajemy” w folderach i na stronach internetowych zaliczono do strefy wymagającej rewitalizacji. Dlatego proponując zainstalowanie lodowiska chcemy zachęcić mieszkańców Chojnic do odwiedzania centrum. Niestety od dawna nie czują takiej potrzeby. Jeśli już wybierają się tam, to tylko po to, aby załatwić coś w urzędach lub odwiedzić swój bank. To stanowczo za mało. Dlatego zamierają tu handel i usługi, a także uciekają stąd ludzie młodzi.
– Czy często spotyka się Pan z wyborcami?
– Stale! Praktycznie co wtorek dyżuruję w ratuszu. W sprawach mieszkańców odbieram telefony i maile, na ich życzenie odwiedzam ich w domach. Nie spodziewałem się, że ludzie potrzebują aż tak intensywnego kontaktu? Z drugiej strony dzięki temu mam okazję poznać realne problemy i częstokroć zobaczyć te „inne Chojnice”. Te kontakty z kolei są podstawą zgłaszanych przez PChS inicjatyw i składanych przeze mnie interpelacji. Bez inicjatywy ze strony mieszkańców skazani bylibyśmy wyłącznie na własne pomysły albo recenzowanie działań burmistrza.
– Jakie według Pana problemy Chojnic są obecnie najważniejsze?
– Przełamanie prowincjonalizmu. Staczamy się. Wprawdzie nasze miasto wygląda ładnie, ale które okoliczne miasto wygląda obskurnie? Pod tą atrakcyjną powierzchownością ukrywają się jednak poważne problemy. Odpływ młodzieży, zanik funkcji produkcyjnych, nieefektywność edukacyjna, bierność społeczna, to tylko niektóre. Jedyną receptą na ten stan musi być aktywność i niezadowalanie się pozornymi rozwiązaniami.
– Czy dwu-miasto Chojnice – Człuchów to dobry pomysł?
– Dobrym pomysłem jest budowanie silnego miasta z ambicjami. Tymczasem raz po raz Człuchów udowadnia, że radzi sobie w wielu sprawach lepiej niż rzekomo silniejsze Chojnice. Wystarczy tylko porównać stan zasobów mieszkaniowych obu samorządów. Osobiście wolę partnerstwo, które wcale nie zakłada, że partnerzy muszą być równi. Wystarczy, że się tak traktują i wspólnie osiągają zamierzone cele. Na przykład zintegrowaną komunikację miejską, uzupełniającą się ofertę edukacyjną i kulturalną, unikanie dublowania podobnych usług. Dwa baseny w tak niedalekiej odległości od siebie, to błąd samorządowców, który generuje już dziś kłopoty dla obu społeczności.
– Lubi Pan marzyć?
– Zdrowe marzenia to takie, które stają się początkiem ludzkich planów.
– A zatem gdyby w naszym budżecie znalazły się dodatkowe środki, powiedzmy 10 milionów złotych, na co by je Pan wydał?
– Najpierw sprawdziłbym źródło ich pochodzenia. Zwłaszcza dotyczy to tego co nam się pożycza, albo tego co się nam niby daje, żądając zarazem znalezienia środków na tak zwany wkład własny. Przypominam ciągle: nic nie spada z nieba! Prawie codziennie spotykam się z bankrutami, którzy o tym zapomnieli w swoim życiu prywatnym. Niepokoi mnie nonszalancja w zaciąganiu zobowiązań, zwłaszcza wtedy gdy środki wydaje się na upiększanie, kolejne pomniki włodarza, a nie na to co pozwala na rzeczywisty rozwój. Przez ten ostatni rozumiem inwestowanie w ludzi, zwiększanie możliwości. Zainwestowałbym więc w realny transport. Odnowiony dworzec bez dodatkowych połączeń komunikacyjnych będzie wyłącznie źródłem kolejnych kosztów, a nie zmniejszy problemów komunikacyjnych naszych mieszkańców.
– Czy według Pana media internetowe mają duży wpływ na opinie mieszkańców i czy Pan je śledzi?
– Rosnący. Dotyczy to głównie młodszego pokolenia, które rzadko zagląda do prasy. Zresztą ta ostania również upodabnia się do Internetu, bo mało w niej treści, a dominują obrazki. Warto zauważyć, iż media te docierają do wielu osób, które nigdy nie szukałyby konkretnych informacji i nie wypowiadałby się na określone tematy. Nie przeceniałbym też zagrożeń. Na szczęście z wolna uodparniamy się na agresywną reklamę, prowokacje czy heitowanie. Koniec z końcem Internet to tylko narzędzie, jak nóż. Można nim pokroić chleb, ale można też nim poderżnąć gardło żonie. Wybór należy do ludzi.
– Jakie są Pana zamiary w najbliższej przyszłości?
– Konsekwentnie robić to co robię. Pomagać mieszkańcom w bieżących sprawach, upominać się o bezinteresowność i uczciwość w życiu publicznym, przypominać o obowiązkach ciążących na samorządowcach. Mieszkańcy mają w równym stopniu prawo do poważnie traktującej swoje obowiązki władzy, jak i skutecznej i realnej opozycji. Ta ostatnia powinna być alternatywą dla rządzących. W sumie ma to dać chojniczanom szansę na przyszły wybór. Bieżąca krytyka zaś zmierza przede wszystkim do mobilizowania rządzących. Oczywiście nie decydujemy na przykład o działaniach na rzecz poprawy substancji mieszkaniowej ZGMu, ale przynajmniej zwracamy uwagę na liczne nieprawidłowości i fatalny stan zasobów powierzonych tej spółce.
– Jak zagospodarowuje Pan swój czas wolny?
– Niestety mam go mało. Mam naturę refleksyjną więc dużo czasu poświęcam lekturze, kontaktom z osobami, które mają ciekawy pogląd na sprawy. Refleksji sprzyjają również spacery, wycieczki rowerowe i praca na działce. Kocham nasze okolice. Od dawna nie czuję nadmiernej potrzeby podróżowania. Świata nie można się napatrzeć – świat trzeba kontemplować. A do tego wystarczają te same miejsca, pod warunkiem, że potrafimy na nie naprawdę patrzeć. Z drugiej strony często piszę o sprawach naszego regionu, a szczególnie jego historii. Poznając bliżej dzieje naszego miasta mocniej się z nim utożsamiamy. I dlatego warto poświęcać tej problematyce swój czas.
– A Pańskie plany wyborcze?
– Wprawdzie, jak już mówiłem, część naszego programu wyborczego została zrealizowana, niemniej sporo wyzwań przed nami. Jedna kadencja to chyba trochę mało, aby w pełni się wykazać. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie bycia radnym przez dziesięciolecia. Nie wolno sobie z tego robić ani hobby ani dodatku do emerytury. Na dziś chcę się skupić na tegorocznych wyborach uzupełniających. PChS wysunie swoich kandydatów i będzie zabiegało o poparcie wyborców.
– Co chciałby Pan powiedzieć chojniczanom?
– Że są dla mnie ważni. Rozumiem, że obawiają się zmian, unikają kłopotów związanych z publicznym angażowaniem się w tak zwane życie polityczne. Ale nie ma innej rady. Zmiany przecież przyjdą same więc lepiej mieć na nie swój wpływ. A jeśli nie mamy możliwości wypowiedzieć się publicznie w pełni szczerze, to przynajmniej pamiętajmy o wspieraniu tych, którzy biorą to na siebie.
Reklama