☐ Piaszczyste plaże Otres Beach
Po trudnych wędrówkach przez Kambodżę nadszedł czas na wypoczynek. Wybraliśmy do tego celu najładniejsze podobno plaże kraju. Faktycznie okazały się niezgorsze ale czy najlepsze tego nie wiemy. Wybrzeże Sihanoukville a w zasadzie jego część zwana Sangkat Buon, obejmująca plaże Otres Beach były jedynymi plażami, które widzieliśmy. – Jak odpoczynek to odpoczynek – powiedziała Magda i tego trzymaliśmy się przez kolejne dni, leżąc wyłącznie na plaży, jedząc smakołyki w pobliskich restauracjach i spacerując, ale nie za wiele.
Był listopad, 32 stopnie w cieniu i turystów jak na lekarstwo. Zaledwie kilku wesołych Chińczyków robiących zdjęcia od rana do wieczora i paru Rosjan z nieodłącznymi drinkami w rękach, też od rana do wieczora. Warunki do „nie robienia niczego” idealne. Plaża okazała się niczego sobie, piaszczysta z przejrzystą wodą, choć nie tak krystaliczną jak na naszej ulubionej wyspie Phangan i nieco chłodniejsza ale poza tym było idealnie.
O tym gdzie się zatrzymaliśmy i dlaczego opowiem następnym razem. Dziś napiszę tylko jak niewiele trzeba, by w miejscu takim jak to, przy niewielkiej inwencji przenieść się z turystycznego centrum do miejsc mniej popularnych a nawet nie odwiedzanych w ogóle. Wcześniej już tak robiliśmy, na przykład na wyspach gdzie wystarczył skuter i w ciągu paru minut można było znaleźć się na granicy dżungli by po chwili zniknąć, tak jak gdyby nigdy nas tam nie było.
Olbrzymie i prawie puste plaże Otres Beach w Kambodży
Tu na kambodżańskim wybrzeżu leżąc na piasku obserwowaliśmy długą na kilka kilometrów plażę po prawej stronie. Gapiliśmy się w morze na wprost a potem na ujście niewielkiej rzeki po naszej lewej ręce zaledwie kilkaset metrów od nas. Któregoś dnia skończyliśmy książkę, tym razem były to przygody człowieka bez adresu, o nazwisku Reacher, Jack Reacher. Książka nosiła tytuł „Sto milionów dolarów”, napisał ją Lee Child i jest idealną pozycją na wakacje, polecamy. A więc któregoś dnia gdy skończyliśmy książkę, zjedliśmy obiad i ruszyliśmy na spacer.
Niespodziewanie zatrzymaliśmy się przy wspomnianej rzece po naszej lewej stronie, patrząc od leżaka zwróconego ku morzu. Rzeka nie była zbyt szeroka pomimo przypływu. Tuż za nią rozciągały się połacie piasku i dziewicze lasy bez śladu ludzkiej bytności. – Ciekawe – Pomyślałem. Podzieliłem się z Magdą pomysłem by spędzić dzień na odludziu a nawet w dziczy. Pomysł się spodobał. Zrobiłem w głowie kilka skomplikowanych obliczeń i wyszło mi, że dnia następnego z rana będzie odpływ, co być może pozwoli nam pokonać rzekę bez potrzeby wynajmowania łodzi. Wcześnie rano, dnia następnego stanęliśmy w miejscu gdzie morze wdziera się w ląd na kształt palca wetkniętego w tyłek kambodżańskiego wybrzeża. Tak jak obliczyłem trwał odpływ i rzeka zmieniła się w zaledwie szeroki strumień. Nie wiedzieliśmy jedynie jaki głęboki. Obawy okazały się jednak niepotrzebne, woda sięgała mi zaledwie do piersi a Magdzie do szyi… no dobrze do ramion. Po chwili byliśmy już na drugim brzegu i ruszyliśmy bezludną plażą w nieznane.
Po wielu dniach wśród ludzi i gwaru, cisza która nagle nas otoczyła była niemal fizycznie namacalna. Nawet rozmawialiśmy przyciszonymi głosami by jej nie mącić. Po drodze spotkaliśmy sporo zwierząt, jakieś bawoły, wielkie motyle a nawet olbrzymiego orła, który szukał śniadania gdzieś w pobliżu.
[ngg src=”galleries” ids=”112″ display=”basic_thumbnail” override_thumbnail_settings=”1″ show_slideshow_link=”0″]Plaża, gorący piasek i słońce na Otres Beach
Morze w postaci niewielkich fal szemrało na piasku, dżungla wydawała swoje własne odgłosy jak to zwykle robi dżungla. Byliśmy w niebo wzięci, ale dopiero gdy przedarliśmy się przez skały, na cyplu niewielkiego półwyspu stanęliśmy jak oniemieli. Wprost przed nami zobaczyliśmy miejsc z marzeń, niewielka plaża z białym piaskiem. Z wody wystające skały, niektóre ostre jak szkielety wielkich potworów inne obłe, które wyglądały jak przygotowane przez naturę specjalnie po to, by się na nich położyć. Woda w kolorze turkusu i złota o temperaturze podobnej do tej jaką macie w wannie podczas kąpieli. Po paru metrach piaszczystej plaży zaczynał się las. Niezbyt gęsty, niezbyt rzadki, zielony i soczysty. Na kilku drzewach zobaczyliśmy podłużne owoce papai w otoczeniu wszechobecnych palm kokosowych. Na morzu w oddali tubylcy na łodziach zarabiali na życie a słońce piekło niemiłosiernie. Na wszystko to patrzyliśmy z jednej ze skał i jednocześnie pomyśleliśmy, że jest to miejsce gdzie mógłby stanąć nasz dom.
Zostaliśmy tam kilka godzin bawiąc się w wodzie i chodząc po dżungli. Gdy zabawy nam się znudziły leżeliśmy w płytkiej wodzie na samym brzegu i snuliśmy marzenia o tym jak dobrze było by osiedlić się właśnie tu. Po jakimś czasie wiedzieliśmy już jak wyglądałby nasz dom, gdzie byłaby przystań dla łodzi i jakie drzewa owocowe rosły by w sadzie za domem.
Gdy dzień miał się ku końcowi a na niebie zamiast błękitu pojawiły się pastele, trzeba było pokonać rzekę i wracać do cywilizacji. Ale, ale… wraz z końcem dnia rozpoczął się przypływ…
Piotr Kizewski
www.naszeszlaki.pl
Reklama